
Ślub w Klubie Bankowca w Warszawie i dziesięciominutowy plener
lokalizacja: Klub Bankowca w Warszawie
dekoracje & kwiaty: Studio MiłoMi
To jest jeden z tych ślubów, który masz przed oczami, kiedy myślisz: spędzę ten dzień w gronie najbliższych, z dobrym jedzeniem, w jakimś fajnym, klimatycznym miejscu. Niewymuszona atmosfera, totalny luz, bliskie towarzystwo, chill przez cały wieczór i czysta radość z tego, co się tego dnia dzieje. Serio, sama esencja, to co najważniejsze. Bez zbędnych udziwnień.
Kilka słów o atmosferze tego dnia, a co mogę powiedzieć o głównych bohaterach?
No cóż. Kiedy wysiedli ze swojego auta, to tak jakby para nagradzanego hollywoodzkiego romansu stanęła przed naszymi zniecierpliwionymi i złaknionymi piękna oczami. Ona - w bieli, z długimi blond falami i hipnotyzującym spojrzeniem, on - przystojny, z szelmowskim uśmiechem, nie odstępujący jej na krok. Razem - tacy, że po prostu patrzysz, nie odrywasz wzroku i myślisz, że kurde jak oni na siebie patrzą, no to po prostu ogień i chemia. Kropka.
Przyjęcie weselne w Klubie Bankowca w Warszawie
Po uroczystej przysiędze w przepięknym (choć niewielkim) kościele na warszawskim Powiślu przemieściliśmy się na przyjęcie w również warszawskim Klubie Bankowca. (Nie powiem, że było łatwo, bo to jedno z tych miejsc, do których jeśli chcesz dojechać, robisz osiem kółek wokoło zanim zorientujesz się, że ta droga o szerokości ścieżki rowerowej prowadzi właśnie tam. Ale spokojnie, zdążyłam, nawet przed czasem, ten mandat za prędkość dostałam kiedyś z jakiegoś powodu, więc jeśli sprawa tego wymaga, możecie być spokojni.)
Miejsce urocze. Jak się już można domyślić - ukryte trochę na uboczu, mimo że prawie w centrum, to nie tak łatwo dostępne dla wszystkich. Ale to tylko na plus. Już napisałam, że kameralna atmosfera to coś wspaniałego. Czerwona cegła i zieleń na zewnątrz, drewniany parkiet w środku, a jak podejść trochę dalej, to altana z okrągłymi stołami dla gości i piękny ogród, zachęcający do rozmów i niewymuszonego sposobu na spędzenie czasu.
A, no i niewielki park obok z krzakami jaśminu, które wykorzystaliśmy do krótkiego pleneru.
Dziesięciominutowa sesja plenerowa!
Bo jak myślicie, ile czasu potrzeba, by zrobić ładną sesję? Trzy godziny? Cztery? Dwie? A może kilka dni? A może dziesięć minut?
Powiem Wam, jak to wygląda. Czekam na chwilę i łapię ich w biegu. Mówię: słuchajcie, teraz jest ładne światło, zaraz zachód słońca, może wyjdziemy, zrobimy kilka zdjęć, jak patrzycie sobie w oczy, trzymacie za ręce, wielka miłość i Wy we dwoje. Oni kiwają głowami, odstawiają drinki, biorą się za ręce i wybiegamy z sali.
Dużo nie trzeba, bo przecież nie bawimy się w żadne przebierańce układańce, po prostu łapiemy żywe, spontaniczne, świeże emocje, których tego dnia i tak mamy pod sufit. Ja mówię do nich swoje magiczne słowa, oni się całują, przytulają, patrzą na mnie i na siebie, a potem wracają roztańczonym krokiem, zanim lód zdąży się rozpuścić w aperolu. To żaden plener w miesiąc po ślubie tylko to, co cały dzień dzieje się na moich oczach.
A działo się piękno, i radość, i miłość, no sami zobaczcie, jak to wygląda na zdjęciach!
Kochani, dziękuję. To była prawdziwa przyjemność móc Was sfotografować!
[…] Tu ostrość mi gdzieś uciekła, ale ujęcie jest na tyle dynamiczne, że nie mogłam pominąć go w reportażu. […]